Kolorowe zdjęcie. Michał z Guciem w kuchni
Nie będę ukrywał, że przede wszystkim bardzo dużą przyjemność sprawia mi to, że nigdy nie wiem, co znajdę. Szukanie ubrań w lumpkach to jest taki element może nie sportu, ale jakichś poszukiwań, łowów nawet
Reading Time: 11 minutes

Wywiad z Michałem Bekasem, w którym uczestniczą również Dora, Tila i Gucio
Zdjęcia: Katarzyna Wołyniak
Redakcja językowa i korekta: Justyna Knieć

Kolorowe zdjęcie rodzinne.

Buty kupiłem dziesięć–dwanaście lat temu w Hiszpanii. To są timberlandy – trochę do lasu, trochę na piasek i pustynię. Są brudne, bo używam ich właśnie do lasu, jak idziemy na przykład na grzyby. Do tego spodnie techniczne, ocieplana koszula drwala i czapeczka z pchlego marketu z Berlina. A Dora ma na sobie norweski anorak Bjørn Dæhlie . Właściciel był multimedalistą i olimpijczykiem na nartach biegowych, a teraz ma swoją markę. Krój kurtki nawiązuje do klasycznego w Norwegii kroju kurtek dla narciarzy sprzed 100 lat

Od kiedy kupujesz ciuchy z drugiego obiegu?

[Wtrąca się dziewięcioletnia Tila, córka Michała:] Ja wiem, od kiedy!

Od kiedy, Tila?

Od zawsze.

Michał: Od twojego zawsze, Tila.

Ale tak naprawdę to myślę, że mniej więcej od piętnastu lat. Skończyłem architekturę na Politechnice Poznańskiej i myślę, że te studia mnie ukierunkowały, pokazały, że niekoniecznie trzeba się zgadzać z głównym trendem. Lepiej poszukać swojej niszy. To, co było dostępne w sieciówkach, mnie nie satysfakcjonowało, więc chciałem sprawdzić drugi obieg. Zacząłem i spodobało mi się. Na początku kupowałem przez internet, przede wszystkim na Allegro. Wyszukiwałem wtedy konkretne materiały.

Kilka lat temu ludzie inaczej podchodzili do ubrań z drugiego obiegu. Nie przeszkadzało Ci to, że kupujesz rzeczy po kimś?

Wtedy nie można było kupić jakichś sensownej, dobrej jakości materiałów w sieciówkach. Denerwowało mnie to i nie, nie miałem problemu z tym, że coś jest używane. Ważniejsze dla mnie po prostu było to, że jeżeli mam sweter i on nie jest ciepły, no to po co jest ten sweter tak naprawdę?

Jakiś czas po studiach mieszkałem poza Polską. I to też miało na mnie wpływ. Mieszkałem w Szanghaju, Tokio, a potem Norwegii i tam zobaczyłem, że odzież vintage, która u nas jest uważana za coś gorszego, tam bywa nawet droższa niż standardowa. Oryginalne dżinsy z lat 70. potrafią kosztować fortunę, podczas gdy u nas można je było kupić za kilka złotych.

Z internetu przeszedłeś do zakupów w second-handach?

Tak, jak już zamieszkaliśmy z Dorotą w Poznaniu. Najpierw mieszkaliśmy w centrum przy ulicy Kwiatowej, a potem już na Jeżycach. Wtedy tu był raj. Dziesięć lat temu naprawdę można było bardzo łatwo znaleźć coś bardzo cennego. Teraz już tak nie jest, powiedzmy, że jest bardzo duża konkurencja.

I choć oczywiście ważne jest dla mnie, że ten drugi obieg to jakieś wyjście z pułapki szybkiej mody, bo branża fashion przyspiesza, zysk jest najważniejszy, duże firmy odzieżowe nie interesują się, jaki mają wpływ na środowisko, nie dbają o pracowników gdzieś w fabrykach Azji, ale nie będę ukrywał, że przede wszystkim bardzo dużą przyjemność sprawia mi to, że nigdy nie wiem, co znajdę. Szukanie ubrań w lumpkach to jest taki element może nie sportu, ale jakichś poszukiwań, łowów nawet. Zazwyczaj wybieram te najtańsze dni, bo oczywiście można iść pierwszego dnia, ale…

Michał: Wełniany trencz brytyjski, dobra marka, wełna, z lokalnego jeżyckiego lumpka.
Dora: On ma tyle kurtek, to jest nieprawdopodobne… Nie jest w stanie się rozstać ze swoją kolekcją

…to nie jest aż takie ekscytujące?

Znaleźć można oczywiście bardzo dużo, ale trzeba też przedzierać się przez tłumy ludzi, którzy znaleźli sobie niszę i zarabiają w ten sposób. A nie do końca o to mi chodzi. Zazwyczaj wybieram najtańszy dzień, bo mam większą satysfakcję, jeżeli wtedy znajdę coś cennego! Myślę, że o to chodzi: że potrafię znaleźć coś wartościowego. To jest chyba najważniejsze i to mi sprawia przyjemność.Kiedyś miałem inną strategię, bardzo dużo rzeczy przynosiłem do domu.

Tila: Pamiętam, jak tata raz przyniósł kilka koszulek sportowych, a już tych koszulek mieliśmy bardzo dużo i mama zaczęła wtedy w tatę rzucać tymi koszulkami.

Dora: Jak widzę, że on idzie z tą siatką Ikeowską, to już drżę, bo nie mamy gdzie tego chować.

Michał: To prawda. Wszystkie szafy, jakie mamy w mieszkaniu, a mamy ich całkiem sporo, są już zapchane, więc teraz jest zasada, że jak coś przynoszę, to muszę odpowiednio coś wydać.

Jakich rzeczy szukasz w second-handach?

Staram się kupować takie rzeczy, które się przydadzą. Mam swoje ulubione miejsca jak pewnie każda osoba, która ma taką żyłkę. Aktualnie jest to lumpek na Wildzie, który ma odzież ze Skandynawii. Pewnie, jakby się przyszło w ten pierwszy, najdroższy dzień, to tam można naprawdę bardzo fajne rzeczy znaleźć, prawie nowe i ekskluzywne. Przez to, że mieszkałem przez kilka lat w Norwegii, znam te marki i mam świadomość, ile kosztują jako nowe. Chodziłem tam po sklepach i butikach, i na niewiele było mnie stać, a tutaj mogę za 3–4 złote kupić dobrej jakości rzeczy, z dobrych materiałów, przede wszystkim dla dzieci, bo dla nich najbardziej lubię wyszukiwać ubrania. Dzieci tak szybko rosną, że rzeczy są raczej sezonowe. To znaczy, że np. ubrania zimowe na przyszły sezon są już za małe. Czasem kupowaliśmy ubrania, których nawet raz nie zdążyły założyć. No, ale wtedy kupowałem za dużo. Widziałem jakąś super rzecz dobrej firmy, z fajnych materiałów i kupowałem, choć np. dzieci były w wieku trzech lat, a rzecz była dla ośmiolatków.

Dora: Michała najbardziej pasjonuje kupowanie odzieży sportowej. Gucio jest piłkarzem i ma kilkadziesiąt koszulek piłkarskich. Chyba każdego zespołu

Dora: Michałowi czasami szkoda przegapić jakąś okazję, więc kupuje już dla całej rodziny, nie tylko dla naszej, ale też dla swojej mamy, taty, bratanic i znajomych.

Michał: Prawda. Widzę jakąś fajną rzecz i szukam w myślach, komu mogę ją sprezentować.

Czy Twoi rodzice cieszą się z rzeczy, które dla nich upolujesz?

Mówią, że bardzo się im podobają, kiwają głową, ale bywa różnie. Jak się pytam po jakimś czasie: „Jak ta kurtka?” i zaglądam do szafy, to jej tam nie znajduję. Okazuje się, że została wydana dalej.

Dora: Jak widać mocne ślady użytkowania, to rodzice nie chcą takich ubrań. No, ale czasami można kupić praktycznie nówki.

Michał: Tak, na przykład buty czy kurtkę techniczną albo przeciwdeszczową. Tego właśnie szukam w swojej ulubionej miejscówce. Tam jest tego mnóstwo dla dzieci, ponieważ w Skandynawii mają specyficzne podejście do wychowywania dzieci. Maluchy w przedszkolu czy w szkole są cały czas na dworze. Odzież jest do tego przystosowana, nie ma ich krępować, jest wodoodporna, zachowuje ciepło i jest naprawdę dobrej jakości. I dlatego te dzieci mogą wszystko robić, nieważne, czy jest –10 czy +10 ºC. Spędzają czas na dworze i są nadal bezpieczne, zabezpieczone termicznie, nie jest im zimno, nie są przemoczone. I ten rozwój sensoryczny, to taplanie się w błocie to jest bardzo ważny element rozwoju młodych Norwegów i Szwedów. W Skandynawii rzeczy muszą być po prostu dostosowane do trybu życia. Mają nawet takie powiedzenie: „Nie ma złej pogody, jest tylko złe ubranie”.

Przeciwdeszczowe spodnie żeglarskie, ogrzewane, odporne na wodę. Kupione za kilka złotych. Może kiedyś je jeszcze użyję, póki co byliśmy na żaglach kilka razy, ale akurat ani razu nie padał deszcz. Matylda ma jeden z wielu strojów narciarskich. A Gucio skandynawski strój do taplania się w błocie. Gucio chodzi do takiego przedszkola, w którym też dużo czasu spędzają na zewnątrz i jak wraca, to wszystko jest brudne. Ale te rzeczy są za kilka złotych, więc to nie jest problem

Czy pobyt w Skandynawii miał wpływ na to, jak z Dorotą wychowujecie dzieciaki?

Myślę, że tak. Ja sam byłem bardzo grzecznym dzieckiem i bardzo nie lubiłem się brudzić. Myślę, że to wynikało z tego, że gorliwie wykonywałem polecenia, abym się nie wybrudził. A mój brat, który był moją odwrotnością, brał nowe rzeczy, szedł, jak moje dzieci teraz, do piaskownicy i wracał z plamą z błota czy dziurą na kolanie. Tymczasem ja stałem z boku i się nie bawiłem. Wszyscy mieli frajdę, a ja myślałem sobie: „Nie no, nie zniszczę, przecież mama prosiła”. Nie pozbyłem się tego, dlatego cieszę się, że dzieciaki taplają się w dobrych jakościowo ciuchach, ale kupionych za grosze. Bo jak zrobi się dziura czy coś się poplami, to nie mam z tym problemu, dlatego też wolę, by miały ciuchy używane.

Sam mam na przykład kilka rzeczy, które kupiłem ileś lat temu – oryginalne, drogie – i nadal ich nie wyjąłem z szafy. Myślę: „To jeszcze nie jest ta okazja, żeby je wykorzystać”. Po prostu żal mi tego używać.

Tila ma na sobie kurtkę żeglarską, przeciwdeszczową, Helly Hansen, pod tym odzież techniczną i buty Salomona. Gucio ma przeciwdeszczową kurtkę Helly Hansen, spodnie i buty górskie. Ja mam zimowe, górskie buty Garmonta z Vinted, górę i dół z Norrona, to taka norweska firma. Kurtka jest puchowa, na –10 ºC, z puchu kaczego, w okolicach zera jest w niej za ciepło.

A masz taką rzecz albo takie rzeczy, które kupiłeś za przysłowiowe 5 złotych, choć warte były o wiele więcej?

Kilka razy miałem tak, że widzę, że ktoś trzyma coś w ręce, a ja sobie myślę: „Proszę, niech to odłoży”. I odkłada. Tak było na przykład z kurtką żeglarską, którą kupiłem Dorocie za około 40 złotych, podczas gdy w sklepie nowa kosztuje około 3500 złotych. Byliśmy kilka razy na żaglach, bo nasz przyjaciel jest żeglarzem, ale przez te pięć lat, jakie minęło od tamtego czasu, Dora ani razu jej nie użyła.

Dora: miałam ją raz, bo było zimno.

Michał: No widzisz. Co jeszcze? Ja mam na przykład cały strój narciarski, naprawdę ekskluzywny, z Vinted. Kosztował jedną dziesiątą tego, ile jest warty, jest prawie nowy, najwyższej jakości, ale miał zepsuty zamek, więc ktoś go wyprzedawał za bezcen.

Dora: Te buty kupiłam na Rynku Jeżyckim. Marki Bally, która nadal istnieje. Te są z lat 60., ale teraz buty od nich kosztują nawet 4000 złotych!

Ale chyba wszycie nowego zamka też kosztuje w takich strojach?

Niekoniecznie. Ja już się nauczyłem, jak naprawiać zamek – to naprawdę nie jest trudne. Obejrzałem odpowiedni film na YouTube, dziesięć minut mi to zajęło, a dzięki temu czasem kupuję coś okazyjnie. Dora ma na przykład ciepłą, puchową kurtkę norweską kupioną na OLX za 200 złotych, a nie 2000. I to tylko dlatego, że miała właśnie zepsuty zamek.

Czy dobrze zgaduję, że najważniejsza jest dla Ciebie jakość i dlatego wybierasz drugi obieg?

Chyba tak, bo w sieciówkach jest strasznie jakościowo. Jest coraz więcej pochodnych plastiku w składach. Bywa, że koszulka basicowa jest wręcz przezroczysta, bo ma tak słabą gramaturę. Albo po jednym praniu i suszeniu ubrania zmniejszają mi się o rozmiar.

Bluza Tili, kupiona na Babim Targu od cioci Matyldy

Masz jakieś ulubione materiały?

[Wtrąca się Dora:] Dla Michała bardzo ważna jest wszywka z napisem: Gore-Tex. Jak coś takiego upoluje to mówi: „Patrz, patrz, ale tu jest Gore-Tex!”.

Michał: Bo to jest najwyższa jakość w przypadku tkanin oddychających odpornych na deszcz. Dzieci mają na przykład takie stroje narciarskie: Gore-Tex to jest ta wierzchnia warstwa, pod nią elementy, które je grzeją, na przykład kurtka puchowa, a potem kolejne warstwy odzieży termicznej – rzeczy ze stuprocentowej wełny merynosa. Te świetnie grzeją i odprowadzają pot, kupuję je za 3–4 złote, a wiem, ile kosztują nówki.

Tila: Ale ja tych rzeczy nie cierpię!

Michał: Prawda, czasem kupuję coś super, stuprocentowa wełna lub alpaka, a oni mówią, że ich to gryzie i nie założą.

Dora: Bo właśnie Matylda chciała powiedzieć jedną rzecz, że bywają też zakupy nietrafione. I tu na przykład rozbawiło nas, że tata wybrał taką sukienkę dla Matyldy.

Tila: A ja jej nigdy nie założę!

Dora: No właśnie, ale dla Michała przy wyborze było ważne, że to jest wełniane, dobrej marki. Ta jakość czasami przewyższa nawet nasz styl.

I co robicie z takimi nietrafionymi zakupami?

Puszczamy dalej w obieg, nie wyrzucamy. Zawsze są jakieś zbiórki, czasem przekazujemy do Po-Dzielni, a czasem po prostu rozdajemy wśród znajomych. Ale najtrudniej jest z moimi rzeczami, bo mam nietypowy rozmiar – jestem bardzo szczupły, ale przy tym wysoki, blisko 2 metry. Z takiej na przykład Zary nic nie założę, bo nie ma nigdy ubrań na mnie. Ich największe rozmiary oznaczają dla mnie za krótkie rękawy, a właśnie takie nietypowe rozmiary można znaleźć w lumpeksach z ciuchami ze Skandynawii, być może przez to, że Skandynawowie mają bardziej zbliżoną posturę do mojej. No, na pewno bardziej niż standardowy Hiszpan.

A to buty z Jeżyc, skórzane clarksy, brytyjska marka, spodnie Diesla i koszula – łup z Kościerzyny. To tak naprawdę damska koszula salowej. Kiedyś gościliśmy znajomych, takich raczej bogaczy. I kolega mnie pyta: „Świetne! Gdzie to kupiłeś, w Arkecie?”. A ja na to: „Tak, tak, w Arkecie” (Michał kiwa głową z uśmiechem). To stuprocentowy poliester, ale mi się podoba

Michał: Mam na sobie kurtkę Fjällräven z lat 80. Czapka to jakaś francuska marka z Lazurowego Wybrzeża, kosztowała 3 złote.
Tila: Ale to jest Gucia czapka!
Michał: No, tak. Czasem Gucia, czasem moja

A czy wyznaczyłeś sobie jakiś pułap, kupujesz do jakiejś określonej ceny?

Pojedynczy ciuch nie powinien kosztować więcej niż 30 czy 40 złotych. Dlatego też wybieram ostatnie dni, bo jestem duży, więc moje rzeczy, na przykład spodnie jeansowe, mogą ważyć półtora, dwa kilogramy. Przy cenie 79 złotych za kilogram to blisko 160 złotych, czyli cena prawie nowych w sklepie.

Dora: Ale to nie ta sama jakość.

Michał: No prawda. Ale ostatniego dnia, jak jest cena 19 złotych, to czasem można zaryzykować i wziąć coś, czego nie jestem pewien. Czasami nie trafię i tego już nigdy nie założę, ale wtedy puszczam to dalej.

Mam za sobą moment, że za dużo przynosiłem takich rzeczy do domu, to było jak uzależnienie. Relaksowało mnie i jednocześnie stanowiło wentyl bezpieczeństwa, rytuał, który cyklicznie się powtarza.

Dora: Spodnie kupiłam na Jeżycach, to jest mój najlepszy łup, drogie były jak na lumpeks, bo kosztowały 80 złotych i to jest właśnie ta sytuacja, o której opowiadał Michał. Przechodziłam obok tego lumpeksu przypadkiem i weszłam, bo musiałam kupić Guciowi strój na przebranie, miałam wbiec i wybiec, bo byłam w trakcie pracy. Wchodzę i widzę, że dziewczyna stoi z tymi jeansami i w myślach zaklinam: „Odłóż je, błagam, one są idealne dla mnie”. I odłożyła

Dora: Wydaje mi się, że to po prostu Michałowi podnosiło adrenalinę. Ja też jestem lumpeksiarą, ale nie w takim stopniu jak on. Wiem jednak, że jak znajdziesz coś wyjątkowego, jakąś super markę i wiesz, ile to normalnie kosztuje, to jest wyrzut adrenaliny – jak na polowaniu.

Michał: Bezkrwawe łowy. W masie beznadziejnej jakości rzeczy ty widzisz tę perełkę – no wow!

To jest właśnie to, co chyba mnie trochę uzależnia. I oczywiście mogę mówić, że to jest fajne, poprawne, że to jest recyrkulacja materiałów i tak dalej, ale koniec końców sprawia mi to po prostu przyjemność. Nie chodzi tylko o jakość, bo oczywiście można kupić bardzo drogą, wysokiej jakości rzecz i na tym poprzestać, być minimalistą. Ja jestem tego odwrotnością i dlatego nie mówię, że chodzi w moim przypadku o ekologię.

Świadomie staram się moją naturę i chęć rozrywki, satysfakcji trzymać na niskim poziomie. Dlatego też wybieram najtańszy dzień, bo przez to, że wtedy ciuchy już są przebrane, nie kupuję w nadmiarze. Bo kiedyś naprawdę z siatami z Ikei wracałem…

Wełniany, brytyjski duffle coat. Guziki są jeszcze z rogów jelenia

Dora: Kiedyś podliczyłam, ile on miesięcznie przynosi tych rzeczy i wyszło mi, że jakby tak dalej poszło, to w roku by się nam zrobiła z tego tona! Mówię zatem: no słuchaj, no nie możesz tak dalej, bo to nas zalewa.