Kolorowe zdjęcie. Angelika śmieje się
Bakcyla lumpeksowego dostałam od mojej babci. Kiedy byłam małą dziewczynką, to ona targała mnie po tych wszystkich miejscach. Potem miałam taki okres, że się trochę tego wstydziłam, bo Szamotuły, z których pochodzę, to małe miasteczko, a second-handy jeszcze nie były takie fajne jak teraz. No i mało młodzieży ubierało się w używane ciuchy.
Reading Time: 9 minutes

Wywiad z Angeliką Mierzwą
Zdjęcia: Katarzyna Wołyniak
Redakcja językowa i korekta: Justyna Knieć

Ubrałam się dzisiaj cała z lumpa.

Świetnie! Czy to coś wyjątkowego w Twoim przypadku?

No właśnie, napisałaś mi przed rozmową, że mam przygotować kilka ciuchów, o których mogę coś opowiedzieć. Zerknęłam więc do swojej szafy i okazało się, że mam tylko parę ciuchów, które kupiłam poza lumpami. Moja szafa składa się głównie z drugiego obiegu. Ale często pożyczam też ciuchy od znajomych, od Werki, mojej dziewczyny, od przyjaciółek. Wymieniamy się albo dajemy sobie to, co jest dla nas za małe, albo za duże. Na zasadzie: „Dobra, masz, ty w tym lepiej wyglądasz!”. Czasami jest też tak, że jak ktoś mi coś na imprezę pożyczy, to już to u mnie zostaje.

Szaliki lubię, mam ich bardzo, bardzo dużo. Lubię je wiązać w tym stylu na to bala… bala coś tam, że robię sobie tak, tak i tu przekładam przez to [Angelika pokazuje wiązanie]. To się nazywa balaklawa, bala coś tam, no na pewno nie baklawa [śmieje się]. Do tego marynara, którą kupiłam za 12 złotych i przefarbowałam

Skąd to zamiłowanie do drugiego obiegu?

Bakcyla lumpeksowego dostałam od mojej babci. Kiedy byłam małą dziewczynką, to ona targała mnie po tych wszystkich miejscach. Potem miałam taki okres, że się trochę tego wstydziłam, bo Szamotuły, z których pochodzę, to małe miasteczko, a second-handy jeszcze nie były takie fajne jak teraz. No i mało młodzieży ubierało się w używane ciuchy.

Spotykałam może jakieś jednostki, które znałam, ale to wszystko, więc czasem pojawiał się wstyd, ale nadal to robiłam. A teraz trochę tęsknię za tymi lumpami tam. Tu jest drożej, dużo drożej. Pamiętam jeszcze czasy, z pięć lat temu, jak przyjeżdżałam na weekend do domu i chodziłam do lumpeksu na targowisku, w którym były ciuchy za zeta.

To jest torebka po mojej babci, właśnie tej lumpeksowej. Dała mi ją na jakąś imprezę, więc teraz zabieram ją na wszystkie śluby i wesela, kiedy trzeba wyglądać bardziej elegancko. Myślę, że może mieć trzydzieści lat. Niezniszczona, bo ze skóry. I choć mam zasadę, że skóry nie kupuję, to z drugiego obiegu sobie pozwalam. Chodzi o balans w tym wszystkim, żeby się nie zatracić po prostu

A babcia nadal kupuje z drugiej ręki?

Jasne! Kiedy przyjeżdżam do niej i mówię: „Babciu, co tam?”, to najpierw jest: „Chcesz ziemniaki?”, a potem już od razu: „Zobacz, co sobie kupiłam!”. I babcia mi przynosi masę ciuchów, ona ma szafy zapchane tymi ciuchami, ma absolutnie wszystko, co sobie nie zamarzę. Nie zawsze to jest mój styl, ale marynarki od niej biorę.

Kolejna marynarka, w takie jakby krowy. Mega ją lubię i lubię pod spodem mieć coś neonowego, kolor, który się spod niej wybija

Babcia jest z Szamotuł?

Tak jak cała moja rodzina. Choć rodzice od jakiegoś czasu mieszkają w lesie, pod Szamotułami. Wcześniej byli nawet przez chwilę rolnikami, hodowali świnie. Ja jestem wegetarianką od dziesięciu lat, więc i sercem, i wszystkim było to dla mnie jakieś bardzo mocno bolesne. A teraz mama sobie zrobiła ministolarnię w tym lesie, z czego bardzo się cieszę. Przez całe życie chciała coś robić z drewnem.

Mój dziadek, który miał zacięcie artystyczne i grał na instrumentach oraz rzeźbił, chyba to zakorzenił w mojej mamie i we mnie. Po liceum wyjechałam jednak z Szamotuł do Poznania do szkoły aktorskiej i teraz działam tutaj, w Rojber Kolektyw.

Czym się zajmujecie?

Działamy z przyjaciółmi w kulturze teatralnie. Czasem pracujemy z młodzieżą, czasem z osobami wykluczonymi. Teraz pracujemy kolektywnie przy spektaklu, który będzie miał premierę po wakacjach. Reżyseruje Piotr Dąbrowski, Paula Głowacka pisała scenariusz, ja tworzę scenografię, a występujemy w czwórkę razem z Tobiaszem Leśniakiem. Spektakl nosi tytuł „Gdzie ci mężczyźni” i mówi o przemocy w stosunku do mężczyzn.

To dosyć mało rozpoznany temat. Skąd ten pomysł?

Mężczyźni też są w tej grupie pokrzywdzonej, dotkniętej przemocą fizyczną czy psychiczną, ale o tym mówi się rzadziej.
Wychowanie nakazuje, że nie mogą płakać, nie mogą się dzielić emocjami, mają się zachowywać „po męsku”. Dużo jest krzywdzących oczekiwań i wymagań wobec nich i ich roli.

Lubię kawę sypaną, taką smołę, że bierzesz łyka i cię zatyka od ostrości

Wasze spektakle zawsze dotyczą tematu ról płciowych?

Nie, robimy różne spektakle. Ostatni, do którego robiłam scenografię, a moja przyjaciółka Paula Głowacka reżyserowała, to był spektakl stworzony z młodzieżą, oni byli aktorami i aktorkami. I to był spektakl o depresji, o tym, że młodzież jest często zlewana, niezauważana. Zresztą depresja to duży problem. Nie każdy może sobie opłacić terapię. A wiadomo, że z NFZ jest tak, że jak trafisz, tak masz, a przecież jeśli ktoś ci nie podpasuje, to ciężko jest osiągnąć jakiś progres. Ja mam to szczęście, że jestem w grupie uprzywilejowanej, bo mam pełną sprawność fizyczną, moje zdrowie psychiczne jest OK i dlatego mogę sobie pozwolić na pracę. Ale rozumiem, że ktoś nie może, nie znajduje się w tej grupie i nie stać go lub jej na terapię. I wtedy to jest gigantyczny problem.

W grupie jesteście dla siebie wsparciem?

Tak. My naprawdę działamy kolektywnie, bo to stowarzyszenie powstało na przyjaźni.
Jesteśmy w tym razem, znamy swoje słabe i dobre strony, przez co jesteśmy w stanie pokierować sobą tak, jak byśmy chcieli, żeby to wszystko wyglądało.

Wróćmy do ciuchów. Jak byś określiła swój styl?

Wiesz co, nie wiem, czy bym go określiła jakimś jednym słowem. Najbardziej lubię, żeby było luźno i wygodnie. Choć mam czasami taki vibe, że wieczorem myślę sobie: „Dobra, no, ubiorę się w coś ładniejszego” i te ładniejsze ciuchy z reguły są bardziej obcisłe, a przy tym mniej wygodne niż te na co dzień.

Zdarza mi się więc, ale raczej wybieram bluzy, no i marynarki. Wszystkie: oversize’owe, krótkie, długie, kolorowe, zwykłe, klasyczne… Kocham połączenie marynarki i bluzy, bo lubię łączyć to, co eleganckie, z tym, co sportowe.

Bluza, jedna z ukochanych. Kupiłam ją w lumpie przy Dąbrowskiego. Z przodu jest jakiś znaczek á la Gucci. Ale to nieważne. Kocham to, że ma na rękawach te smoki! I czapka, którą zrobiłam sama szydełkiem w Sylwestra. Ona ma już chyba trzy lata, jest dwukolorowa, mogę sobie nosić różową, mogę nosić czarną i mogę nosić pół na pół. Jak chcę! Wtedy nie miałam świadomości, z jakiej przędzy najlepiej ją zrobić. Wzięłam to, co miałam pod ręką, a teraz widzę, że to akryl!

Czyli łamanie konwencji?

Tak. Lubię też kolory, a kiedyś bardzo ich nie lubiłam i ubierałam się tylko na czarno.
Jak obserwuję przemianę swojego stylu na przestrzeni, nie wiem, dziesięciu lat, to mam wrażenie, że jestem zupełnie inną osobą. Kiedyś miałam dredy, ubierałam się tak nawet trochę rockowo: glany, buty na platformie, jakieś czarne rury. A teraz patrzę na siebie i myślę: „O Boże, coś tu się pozmieniało!”. No i włosy zaczęły mi się kręcić, dopiero kiedy zgoliłam się na łyso.

To chyba potwierdzenie na to, że ciągle się zmieniamy, choć wydaje nam się, że jesteśmy niezmienni. Ale gdyby się zastanowić, to przecież zmienia się nasz stosunek do świata i to, jak chcemy być odbierani?

Tak i myślę, że to wpływa na to, jak się ubierasz. Ale też na to, jak się czujesz ze sobą. Bo ja mam czasami tak, że ubieram coś i myślę sobie: „Ciuch zajebisty!”, ale w ogóle to już nie jestem ja. I przykro mi czasem to oddać czy wrzucić na Vinted, ale może ktoś będzie w tym się czuł lepiej niż ja?

Na Vinted sprzedajesz czy również kupujesz?

I to, i to. To jest portal, który mnie bardzo urzekł. Nie nadziałam się jeszcze na żadną rzecz. Minus jest jedynie taki, że trzeba uważać, żeby to nie były rzeczy z tych wszystkich Sheinów i Temu.

Bo czasem coś kupujesz za dychę, a potem patrzysz na metkę, która nie była widoczna na zdjęciu i… ech, staram się tego unikać.

A to są dickiesy. Wisiały obok siebie dwie pary – te i jeszcze ciemnobrązowe – w garniturowym przedziale dla mężczyzn. Stare marynary, spodnie zawinięte, nikt na nie zwraca uwagi. Oprócz mnie. I kupiłam spodnie za trzy złote od pary, które kosztują cztery stówy!

Ekologia i drugi obieg są dla Ciebie ważne?

Staram się po prostu mądrzej kupować. To nie jest mocno naciskowe, nie chodzi o to, żeby teraz się spinać i usuwać ze swojego życia wszystko. Z jednej strony staram się znaleźć balans. Na przykład kiedy idę do sklepu i wiem, że muszę kupić makaron, który jest, dajmy na to, w plastiku, to nie płaczę nad tym, że muszę kupić makaron w plastiku, tylko staram się wybierać po prostu najmądrzej, jak mogę w tym momencie.

Krawat, wyprany bardzo źle, ale to jest nieważne, bo tu są makarony i pomidory! Krawaty też bardzo lubię, a w tym obchodziłam moje dwudzieste piąte urodziny: czarna koszula, limonkowe spodnie i ten właśnie krawacik

Ale z drugiej strony my chyba nie kupiłyśmy nigdy żadnego mebla, dostajemy coś od znajomych, a czasem znajdujemy na śmietniku. Właśnie ze śmietnika mamy szafkę, którą wniosłam tu o własnych siłach. Wera przyszła do domu: „Jezus, jak ty to dałaś radę tutaj przytargać?”, a ja mówię: „No, trzeba było, to siły się pojawiły!”. Bo szafka jest bardzo ładna.

Czasem kupię też coś w sieciówce, gdy wiem, że znalezienie takiej rzeczy graniczy raczej z cudem w drugim obiegu albo będę to nosić latami. Ale jak jest opcja, to zawsze staram się wybierać po prostu lepiej, takie mniejsze zło.

Na przykład przeszłyśmy teraz z Werką na mydło w kostkach i nie kupujemy już plastiku. Ale miałyśmy jeszcze pół płynu w takim opakowaniu. I co z nim, mam to wrzucić?

Wera bardzo chce mieć kota. Kupiła tę grafikę i powiedziała, że to jest Lucjan, nasz pies, a to jest kot, którego jeszcze nie mamy, ale to jest ich wspólne zdjęcie

Masz tu bluzkę z Shein?

Tak, to jest koszula po mojej przyjaciółce, która zamówiła ją na Vinted i nie wiedziała, że to ta marka. Nawet metki nie ma. Z jednej strony to też jest plastik. I co, mam to wyrzucić? To pytanie mi siedzi w głowie. Z drugiej strony przepiękna jest, wszystko można pod spód założyć albo w ogóle nic nie zakładać.

Kiedy zaczęłaś chodzić na Babi Targ?

Pierwszy raz byłam z Saszką na Łazarskim. Pomyślałam: „Spróbujmy, spoko inicjatywa!”, bo ja wcześniej o niej nie słyszałam. Poszłyśmy pierwszy raz, potem kolejny. A na stadion przyszłyśmy z moją drugą przyjaciółką, z Olką. Wtedy przygotowałyśmy wszystko tak fest. Zrobiłyśmy banner, a Ola przygotowała w woreczkach nasionka dla każdego, kto coś kupi.

A masz jakiś ulubiony lumpeks w Poznaniu?

Chyba ten przy Głogowskiej, tutaj obok. Bo mają spoko promocje i spoko asortyment, a do tego co miesiąc wyprzedaż wszystkiego za 3 złote od sztuki. A mi bardziej odpowiada opcja kupowania na sztuki, bo wiem, ile zapłacę. Wyrosłam na tym „na sztuki”. Tak było w Szamotułach.

Chyba lubisz swoje rodzinne miasto?

Tak, Szamotuły są dla mnie magicznym miejscem. Trochę jak Łódź. Wjeżdżasz tam i myślisz sobie: „Boże Święty!”, a potem jak jesteś dłużej, to się okazuje, że to miasto ma swój underground artystyczny i muzyczny, że jest masa mega uzdolnionych ludzi, którzy zostali w tych Szamotułach. I może nie wszyscy, ale niektórzy po prostu działają sobie tylko szamotulsko. I to miasto dzięki temu żyje. Gdybym Wam mogła pokazać ten cały underground Szamotuł…

Praktyczne:

  • Co robisz z ubraniami, których już nie nosisz?
    Sprzedaję na Vinted albo zbieram na Babi Targ. Czasem myślę: „To może pasować mojej kumpeli, to jej daję”. Nie zdarzyło mi się chyba nigdy ciuchów wyrzucić.
    Raz je do kontenera włożyłam, ale tam chyba tylko 5% tych ciuchów jest ratowane, więc to chyba nie ma sensu.
  • Czy masz jakiś sposób na dbanie o ubrania?
    Z moją mamą (która ma bardzo dużą wiedzę o ziołach) zamiast płynu do płukania wlewamy ocet. Ciuchy nie dość że są miękkie, to ocet jeszcze wywabia zapach, a jak wlejesz jeszcze dwie kropelki jakiegoś olejku eterycznego, na przykład pomarańczy czy lawendy, to wszystko pachnie tym olejkiem i jest mega mięciutkie.