Wywiad z Natalią Kołacz, ilustratorką i miłośniczką życia less-waste
Zdjęcia: Katarzyna Wołyniak
W rodzinie mam bardzo dużo kobiet, ubrania zawsze się między nami przewijały, przechodziły z jednej osoby na drugą. To była naturalna kolej rzeczy. Lubię ten kobiecy aspekt, bo każda z nas jest inna, myślimy inaczej, również w kontekście mody i jakoś wzajemnie się inspirujemy. Mam na myśli głównie siostrę i mamę, ale tez siostry mamy, które są od niej o 10 lat młodsze, a więc jedynie 20 lat starsze ode mnie. Są jeszcze babcia i siostra babci, kuzynki, wiele pokoleń kobiet. Dla mnie ta różnorodność spojrzeń, chociażby na modę i teraźniejszość, jest bardzo cenna.
O obrazach i decyzjach, które powodują
Natalia dostaje propozycję. Ma pomóc przy Babim Targu. Na miejscu widzi setki kobiet z siatkami i walizkami wypełnionymi ubraniami po brzegi. Na wielkiej hali MTP rzeczy mają znaleźć nowe właścicielki. Te, których nie uda się sprzedać można zanieść do osobnego pomieszczenia — tam w wielkich workach piętrzą się ciuchy, które trafią do organizacji pomocowych. Natalia wie, że organizacje się zmieniają, najpierw przyjmują wszystko, ale po kilku edycjach chcą już ściśle wyselekcjonowanych ubrań, a na koniec przestają je przyjmować. Rzeczy jest po prostu za dużo. „Połączyło mi się to z obrazami i informacjami z mediów o wysypiskach śmieci z ubraniami, gdzieś na pustyni. Ten obraz jest jak lampka. Zapala się, gdy gdzieś kusi mnie kolejna koszuleczka, bo kosztuje 3,50 i ma nadrukowaną Whitney Houston. Wtedy myślę, czy to rzeczywiście jest mi potrzebne, czy to nie jest zachcianka, jak zjedzenie chipsów, takie guilty pleasure.





Mieszkasz pomiędzy dwiema wielkimi galeriami handlowymi…
… w których nie kupuję ubrań.
A chodzisz tam czasem?
Tak, bo większość usług, z których muszę skorzystać, znajduje się właśnie tam. I wychodzi na to, że jak chcę kupić ramkę w markecie budowlanym albo cokolwiek innego w tamtym miejscu, to przechodzę przez całą galerię i mijam bardzo dużo sklepów obuwniczych i odzieżowych.
Czy myślisz, że to na Ciebie wpływa, na Twój styl i to, co nosisz w danym sezonie?
To co widzę mijając ekspozycje sklepowe traktuję wyłącznie jako pomysł na to, jak coś połączyć, a czasem przypomnienie, że zbliża się już sezon zimowy, lub jesienny. Myślę wtedy „zobaczę co tam mam w swojej szafie!”. Ale to wyłącznie inspiracja, nie kupiłabym dokładnie tej samej kompozycji, którą zaproponowano w witrynie. Nigdy nie lubiłam ubierać się dokładnie tak, jak to w danym sezonie zostało zaprojektowane, wymyślone czy narzucone przez sieci odzieżowe.
Czy to że nie chodzisz do sklepów sieciowych jest Twoją świadomą decyzją i wyborem?
W momencie, gdy zdobyłam więcej wiedzy stało się to świadomą decyzją. Tyle że w swoich działaniach staram się nie być skrajna, więc w poprzednim roku, jak szukałam sukienki na wesele przyjaciółki odwiedziłam wiele sklepów sieciowych. Nie znalazłam w nich niczego, co cenowo, materiałowo, czy jakościowo by mi odpowiadało. Ostatecznie poszłam w spodniach, które uszyła moja mama ponad 25 lat temu na wesele swojej siostry, i w bluzce, którą mam dziś na sobie, a którą kupiłam za 2 złote w lumpie. Wychodzi na to, że z jednej strony świadomie staram się nie kupować ubrań w takich sklepach, ale prawda jest też taka, że jak raz szukałam to niczego tam nie znalazłam. No i chodzenie po galerii handlowej nigdy nie było dla mnie ciekawą formą spędzania wolnego czasu.
Nawet jak byłaś młodsza?
Wiele sieci handlowych pojawiło się, jak byłam nastolatką, czyli w dosyć trudnym okresie, gdy nie akceptuje się tego, jak się wygląda i gdy nie ma się pieniędzy, które można by w takich sklepach wydać. Pamiętam, jak włóczyłam się godzinami za rodzicami, którzy pytali, co bym chciała, a ja po prostu chciałam stamtąd wyjść. I wychodziłam z frustracją, że straciłam mnóstwo czasu, a i tak w niczym się sobie nie podobam.
Z tego, co mówisz wyłania mi się obraz osoby, która lubi szukać konkretnych rzeczy. W przypadku drugiego obiegu też tak masz?
Do Podzielni, którą bardzo lubię, i lumpeksów wchodzę myśląc, że może znajdę w nich coś ciekawego dla siebie. Wiem, co będzie mi odpowiadało, a co nie. Nie noszę bardzo długich, oversize’owych swetrów, więc nawet jeśli taki mi się spodoba to go nie wezmę. Zawsze się zastanawiam, czy dana rzecz mi się rzeczywiście przyda i czy jestem w stanie ją dopasować do rzeczy, które już mam w szafie.
Jakbyś określiła swój styl?
Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Pierwsze słowo, które przyszło mi do głowy to eklektyczny, ale nie wiem, czy jest najbardziej trafne. Na pewno swobodny, bo bardzo źle się czuję w garsonkach. I wygodny. Wygoda to dla mnie główny wyznacznik przy wyborze ubrań.
A czym się zajmujesz?
Jestem ilustratorką, ale zajmuję się również marketingiem. Przed pandemią prowadziłam dużo warsztatów dla dzieci i bardzo to lubiłam — sztuka i działania dedykowane najmłodszym zawsze były mi bliskie, dlatego studiowałam edukację artystyczną na Uniwersytecie Artystycznym i dlatego w codziennej zawodowej pracy szukam wątków kreatywnych.


Czy w pracy masz jakiś dress-code?
Nie zdecydowałabym się na pracę, w której wymagany jest określony strój. Nigdy nie lubiłam i nadal nie lubię wyglądać tak, jak wszyscy. Jak byłam w gimnazjum wszystkie moje rówieśniczki nosiły bluzki w marynarskie paski, mini dżinsowe spódniczki, czarne rajstopy i balerinki. I wszystkie wyglądały tak samo, przestałam je odróżniać! A dla mnie różnorodność i bycie sobą jest bardzo istotne.
O sieciach wymiany i rzeczach, które wędrują
Pewnego dnia Natalia wybiera się z koleżanką na lumpy. Wchodzą do sklepu, który akurat wyprzedaje asortyment. Obok stosów ubrań stoi regał. Zwykły, prosty, drewniany regał. Natalia kupuje go za 20 złotych, a potem niesie pod pachą do mieszkania obok. Gdy się wprowadzała było zupełnie puste. Umeblowała je rzeczami z drugiej ręki. Kilka lat później regał przewiezie do nowego mieszkania. Na regale staną w rzędach odwrócone grzbietami do ściany książki, tak jakby nie liczyły się rzeczy same w sobie, ale to co ze sobą niosą.



Od kiedy chodzisz w ubraniach z drugiej ręki?
Zanim to stało się modne, i nie chodzi o to, że wyprzedziłam trendy, po prostu miałam ku temu specjalne warunki. Mam starszą siostrę a moja mama zostawiała po sobie bardzo dużo ubrań.
Nie przeszkadzało Ci to, że nosisz ciuchy po starszej siostrze?
Jak jest się młodszym dzieckiem to jest naturalne, że ma się coś po kimś. W rodzinie w ogóle mam bardzo dużo kobiet, ubrania zawsze się między nami przewijały, przechodziły z jednej osoby na drugą. To była naturalna kolej rzeczy. Lubię ten kobiecy aspekt, bo każda z nas jest inna, myślimy inaczej, również w kontekście mody i jakoś wzajemnie się inspirujemy. Mam na myśli głównie siostrę i mamę, ale tez siostry mamy, które są od niej o 10 lat młodsze, a więc jedynie 20 lat starsze ode mnie. Są jeszcze babcia i siostra babci, kuzynki, wiele pokoleń kobiet. Dla mnie ta różnorodność spojrzeń, chociażby na modę i teraźniejszość, jest bardzo cenna.
A ubrania nadal u Was krążą?
Ostatnio, po wigilijnej kolacji, jedna z moich ciotek otworzyła siatkę pełną ubrań i powiedziała, że możemy sobie coś wybrać. Wyjechałam ze świąt nie tylko z prezentami, ale również ze swetrami, bluzami i eleganckimi sukniami.
Wymieniasz się z koleżankami?
Nie robimy żadnych specjalnych imprez, ale ubrania krążą pomiędzy nami. Gdy mieszkałam w wieloosobowym mieszkaniu zdarzało się, że ktoś przychodził do koleżanki z walizką ubrań do wydania i w ten sposób, nie wychodząc nawet z domu, zdobywałam coś nowego do mojej szafy. Dla mnie jest to naturalne, że ubrania mam z drugiej ręki, nie wstydzę się tego, mówię otwarcie, że noszę ciuchy po kimś. Kiedyś, chodząc w ubraniach z drugiej ręki i kupując w sklepach z odzieżą używaną mogłaś być uznana za kogoś gorszego, to był po prostu obciach. Teraz jest inaczej. Pamiętam, że kilkanaście lat temu, w którymś z programów śniadaniowych ekspert przekonywał, że nie jest niczym strasznym kupić używane ubranie, jeśli jest ono w dobrym stanie. On tłumaczył ludziom, że to wcale nie jest takie złe nosić używane ubrania! Jakby trzeba było tę opowieść rozpocząć w studiu telewizji śniadaniowej, żeby trend mógł się narodzić.
Mówisz, że to Twoja codzienność…
Zdaję sobie sprawę z tego, że łatwiej mogę znaleźć ubrania z drugiej ręki — noszę głównie rozmiar S lub M, mieszkam w dużym mieście, mam czas, by pójść do kilku lumpów i nie mam dzieci, wiec ubrania zdobywam tylko dla siebie. Jestem świadoma, że to jest przywilej. Ale z drugiej strony mnie nigdy nie interesowało spędzanie czasu w sklepach sieciowych. I teraz, gdy ten trend stał się popularny mówię sobie: „Jest! No nareszcie! Jestem u siebie!”.






Praktycznie:
- Co robisz z ubraniami, których już nie nosisz?
Najpierw pytam bliskie mi osoby, czy coś z tego by chciały dla siebie. Jeśli uzbieram większą ilość oddaje je do Podzielni, albo przekazuję przyjaciółce, która zajmuje się współpracą z osobami bezdomnymi i ubogimi. Tekstylia, które nie nadają się już do noszenia odnoszę do kontenerów.
- Masz jakieś patenty, jeśli chodzi o dbanie o ubrania?
Kupując ubrania staram się wybierać takie, które nie będą zbyt wymagające, a tych, które tego nie potrzebują, nie piorę tylko wietrzę albo wystawiam na mróz.
- Kogo polecasz śledzić?
Dużo informacji uzyskuję z konta na Insta Ubraniadooddania — to świetne źródło wiedzy! A działania edukacyjne prowadzi również poznańska Podzielnia, o której wielokrotnie już wspominałam.